"Eden" opowiada przygody prostego pastucha, niejakiego Youzeck'a [czyt: Józka], czeczotowego Everymana, który podróżuje kolejno przez Piekło, Niebo, aby wreszcie na pokładzie Arki Noego wylądować w Nowym Jorku. Wesoły, ciekawski prostaczek, czarno-biały w kolorowym filmie, pogwizdując sobie na fujarce idzie-leci-płynie-jedzie przemierzając tak przestrzeń, jak i czas całej europejskiej, czy raczej euramerykańskiej kultury. Na swej drodze spotyka Prometeusza, Herkulesa, Janosika, Salvadora Dali, Chopina w muzycznym pojedynku z Paganinim, Charlie Parkera, Elvisa Presley'a, Beatlesów w żółtej łodzi podwodnej, Noego z rodziną, Napoleona, Neptuna, Braci Wright, Kolumba, Isadorę Duncan, orkiestrę z Titanica, Robinsona z Piętaszkiem, Georga Washingtona, masę dziwnych zwierząt i potworów, aniołów, diabłów, czarownice, a nawet samego Pana Boga. Filmowa podróż Youzeck'a to łańcuch epizodów, których bohaterowie nieustannie się zmieniają, choć on sam najczęściej pozostaje widzem. Z zasady nie bierze bezpośredniego udziału w akcji, chyba że chodzi o seks. Wtedy - twierdzi sam autor - jako bohater ludowy, Youzeck musi wykazać się jurnością. W końcu jednak ten chłopek w cajgowych portkach zdobędzie się na czyn i zorganizuje pomoc dla zagrożonej Arki Noego, w postaci oddziału podmorskich kosiarzy, jawiących się jako skrzyżowanie syreny, górala i kosyniera. Youzeck przeżyje także burzliwy romans z Noemi, żoną Noego. Wobec faktu, że film jest całkowicie pozbawiony dialogów, szczególną rolę odgrywa w nim ścieżka dźwiękowa - wsparta zabawnymi efektami synchronicznymi autorska muzyka Michała Urbaniaka, jednego z najwybitniejszych i najbardziej znanych w świecie polskich jazzmanów. Film powstał na taśmie celuloidowej 35 mm, metodą ręczną, coraz rzadziej - w stosunku do techniki komputerowej - stosowaną na świecie, z uwagi na czasochłonność i wysoki koszt. Jest ona wszelako znacznie bardziej wyrafinowana artystycznie i daje daleko większe możliwości ekspresji wizualnej.
O bohaterze
Youzeck, a właściwie Józek, Józek K. - wędruje przez świat Andrzeja Czeczota już od ponad ćwierćwiecza. Gdzieś w połowie lat 70-ych Czeczot narysował w tygodniku "Literatura" ODPALENIE PUSTEGO CZŁONU JÓZKA K. NAD PUSTYNIĄ BŁĘDOWSKĄ - rysunek przedstawiał frunącego wysoko w powietrzu szczęśliwego, rozmemłanego pijaczka, który w kierunku oddalającej się ziemi cisnął opróżnioną właśnie flaszkę. Może to właśnie wtedy Youzeck ruszył w swoją odyseję? Tę samą postać odnajdujemy na wielu innych rysunkach Czeczota. Czasem występuje jako pastuch w pasiastych portkach, chłopek-roztropek, który żywemu nie przepuści, ale gdy trzeba, to samego diabła wyprowadzi w pole. Kiedy indziej w kufajce i bereciku z antenką uosabia plebejusza z nadwislańskiego miasta - robociarza, ciecia, chłoporobotnika, a także zdemoralizowanego przez robaczywą rzeczywistość Polaka, który może i wszystko potrafi, ale rzadko mu się chce, wesołego bumelanta, nierzadko uwięzionego w pętli czasu między wodopojem baru, a domem, gdzie czeka zaniedbana bulwiasta żona. Potem Józek wylądował w Nowym Jorku, gdzie Czeczot bez trudu wytropił go pośród Polaków na Greenpoincie. Poszaleli razem w Wielkim Jabłku, aż Józek nagle nabrał kolorów, w sensie najzupełniej dosłownym. Podbiwszy świat, razem wrócili na Ojczyzny łono, do Łodzi, gdzie Józek dorabiał pedałując rikszą. Tamże natychmiast Czeczot, z pomocą Urbaniaka, zaczął pieczołowicie organizować Józkowi, teraz już Youzeck'owi, wielką wyprawę powrotną - przez Piekło i Niebo do Ziemi Obiecanej. Tak powstał "Eden".
O autorze
Andrzej Czeczot - grafik, malarz, ilustrator, scenograf i autor filmów animowanych - urodził się w Krakowie 27 X 1933, studia zaś ukończył w krakowskiej ASP w Katowicach. Mieszkał zawsze w małych miasteczkach - Suchedniów, Włoszczowa, Żory, Pszczyna... wreszcie miasteczko Greenpoint w Nowym Jorku. "Prześladuje mnie prowincja." Po dyplomie (1957) był kierownikiem artystycznym Wydawnictwa "Śląsk". Rysował do "Szpilek", "Literatury", "Polski", "Ty i Ja", "Studenta" i wielu innych pism. "Nie mogę patrzeć na kobiety narysowane w sposób akademicki. Takich prawie wogóle nie ma na świecie. Rysuję te, co chodzą po ulicy. A tam maszerują nie tylko te z Milo. Wieczorem damy te rozbierają się, jakie są. Jak na moich rysunkach. Nie gaś światła, to sam się przekonasz." W 1972 otrzymał nagrodę specjalną na II Biennale Grafiki Użytkowej w Brnie za ilustracje do "Dobrego wojaka Szwejka". "Forma moich rysunków odpowiada mojej ogólniejszej koncepcji estetycznej - tak widzę świat, który nie składa się z kryształów i linii prostych. Wszystko, co żyje, jest bulwiaste, kłębiące się. Dla mnie każdy człowiek jest bulwą, mniej lub bardziej piękną, ale bulwą, rośliną. Zacząłem tak rysować pod koniec lat 60-ych, kiedy ilustrowałem "Szwejka" Haszka, a potem jeszcze innych czeskich pisarzy. To wtedy właśnie znalazłem własną formułę plastyczną, wszystko się jakoś wyklarowało i poszedłem tym tropem." "Najbardziej śmieszyło mnie zderzenie nowoczesności pseudo ze starym obyczajem. To dawało czasem dziwne hybrydy." Peerelowskiej władzy epoki gierkowskiej Czeczot samymi swoimi rysunkami jakoś tam zagrażał. Jakby ten chłopek w berecie z antenką mógł wyrżnąć tę władzę w mordę, albo jakby te tłuste babskie cielska mogły ją skutecznie zagnieść. "Zawsze trudniej ocenzurować rysunek niż tekst. My mogliśmy operować dwuznacznościami, skrótem, a czytelnik doskonale odbierał te sygnały, czasem doszukując się takich znaczeń, jakich ja bym się nawet nie domyślił. Za to cenzura bywała aż zbyt domyślna. Kiedyś narysowałem taki rysunek: pustynia aż po horyzont, popękana ziemia, idzie procesja z chorągwiami, a na niebie widać napis: "O dalszy pomyślny rozwój chmur kłębiastych". Była to, oczywiście, drwina z haseł gierkowskich. Natomiast cenzor dopatrzył się w tym komentarza do pewnego zdarzenia, o którym nie wiedziałem: otóż w którymś regionie kraju była susza, ludność zaczęła się modlić o deszcz i deszcz spadł, ale oficjalna propaganda w ten deszcz nie chciała uwierzyć." "W 1974 roku tygodnik "Literatura" zamieścił mój rysunek, w którym cenzura nie rozpoznała popularnego wówczas aktora i reżysera Ryszarda Filipskiego, dyrektora Teatru Ludowego w Nowej Hucie i laureata nagrody ministra spraw wewnętrznych. Rysunek wyszydzający znanego antysemitę i bohatera esbeków wywołał burzę wśród towarzyszy - Prawdziwych Polaków. Naprzód była wściekła nagonka prasowa na mnie, proces, który musiałem przegrać (pół roku w zawieszeniu) i szlaban na moją twórczość i nazwisko. W czasie ciągnącego się procesu musiałem się meldować na komendzie MO cztery razy w tygodniu, wśród kurw i złodziei. Przygarnęły mnie wtedy teatry. Zacząłem robić scenografię w różnych miastach Polski. Ale najpiękniej było w Krakowie ("Niespodziewana śmierć anarchisty" Dario Fo w reż. Jana Guntera) - wraz z rodziną ładowaliśmy się energią w kaplicy św. Gereona na Wawelu, łazikowaliśmy z Piotrem Skrzyneckim po mieście, poznałem cudownego Daniela Mroza, naonczas grafika "Przekroju". Zacząłem robić filmy animowane w studiu w Bielsku-Białej, w tym serię "Makatek", nagrodzonych Złotym Lajkonikiem na FKK w Krakowie. Sprzedawałem też na pniu scenariusze do filmów animowanych kolegom filmowcom. W końcu ten przegrany proces na coś się przydał. Rysował w regionalnym piśmie "Solidarność Zagłębia" i tam dopiekał do żywego I sekretarzowi KW i innym. To się dodatkowo przyczyniło do internowania 13 XII 1977 w Jastrzębiu-Szerokiej. "Jeżeli aresztuje się artystę, to coś znaczy. Poczułem się dowartościowany. Jest zresztą pewna tradycja, Honore Daumier siedział pół roku za rysunki. W pierdlu siedziało wtedy doborowe towarzystwo, z moim przyjacielem Kaziem Kutzem na czele. Jednak siedząc na "internie", po malowniczym doprowadzeniu z wyłamywaniem drzwi i pędzeniem boso po śniegu, poczułem, że mam już dość tej ponurej grotechy. Ani kpić, ani oswoić. Zapragnęliśmy z żoną znależć się jednak w zasięgu Statuy Wolności. Wyjechał do Ameryki 25 VIII 1982 roku. Jechałem z kilkoma walizkami, w kieszeni 400 dolarów. Wziąłem tylko te książki, które najbardziej kocham, takie jakie zabiera się na bezludną wyspę. Oczywiście "Szwejka" przede wszystkim. z własnymi ilustracjami. To, co się stało, wydało mi się wówczas czymś naturalnym i logicznym. Byłem tak polski i tak śląski, chłopski wręcz, że mnie to w końcu znudziło... Postanowiłem uwolnić się od tego wszystkiego, od polityki, od satyry, od konieczności rysowania wciąż śmiesznych obrazków, po których wkrótce niewiele zostawało. Groziło mi, że wkrótce będę powtarzać samego siebie. Żadnego szoku nie przeżyłem. W gruncie rzeczy Nowy Jork jest to gigantyczna wiocha świata z wesołym miasteczkiem na obrzeżu, gdzie ludzie jeszcze potrafią się bawić. Spęd wariatów i wieśniaków z całego świata. Jest on zlepkiem wszelkich kultur i etnicznych dzielnic, gdzie odnalazłem nawet zakonserwowany świat mojego dzieciństwa." "Początkowo nie chciałem mieszkać w polskiej dzielnicy. Słyszałem o niej cuda, później nam się spodobało. Sońka zaczęła nawet zbierać materiały literackie o mieszkańcach Greenpointu. Polaków jest tam 60-70 tysięcy. Tam się kochają, pracują i rżną nożami, wyrównując porachunki. Village, to nie tyle wieś, co wiocha, bo ja tam pokazałem Polaków w Stanach, te "buraki", które tam przyjeżdżają na zarobek. Oni są naprawdę świetni, doskonale sobie radzą. Harują dzień i noc. Jest taki dowcip: "Dlaczego Nowy Jork jest taki spokojny w niedzielę? Bo Amerykanie wyjechali na weekend, Żydzi odpoczywają po szabasie, Portorykanie grzebią w swoich starych samachodach, a Polacy - myślą, że jest wtorek." "Zaczynałem w nowojorskim polskim "Nowym Dzienniku", ale to nie było fortunne wejście. Dostałem stosy listów z protestami od starej Polonii. Od komunistów mnie wyzywali. W końcu wybrałem się do New York Timesa. Zobaczyli moje prace i od razu dostałem jedenaście stron z komputera do ilustrowania. Siedzieliśmy z Sońką trzy dni i noce, żeby to przetłumaczyć. Nie wiedziałem jednak czy tekst jest za, czy przeciw i zrobiłem "na dwoje babka wróżyła". Okazało się, że tak właśnie ma być, bo New York Times nie staje po żadnej stronie, pokazuje tylko fakty. W USA Czeczot powrocił do kolorów, zaczął znowu, po latach, malować. Miał w Nowym Jorku głośną wystawę "Village on the East River". "Zacząłem malować - Nowy Jork i cała Ameryka jest tak wściekle kolorowa. Zrozumiałem, że niezależnie od całego tego nowoczesnego szaleństwa, znajduję się w XIX wieku, na jarmarku przeładowanym świecidełkami. I spróbuj tu wcisnąć im twór nieświecący, czarno-biały, którego oni nie rozumieją, którego się boją." "Ale mając pod nosem Empire State Building marzyłem o Pałacu Kultury, który jest jego socrealistyczną popłuczyną." Spośród wielu świetnych polskich grafików odniósł bodaj największy sukces, który mierzy się trzema okładkami dla "New Yorkera", ale stałego miejsca sobie nie znalazł. Tymczasem w kraju komunizm w końcu upadł, a Czeczot wrócił, tak jak gdyby nigdy nie wyjeżdżał. Najpierw sami jego bohaterowie pojawili się na łamach "NIE" i "Polityki", tak samo jak dawniej, wyśmiewając głupotę i zakłamanie. "Gdy mnie coś złości, śmieszy lub zadziwia, wtedy reaguję. No i reagują ci "dotknięci", bo naruszam jakieś "wartości" lub ich samych. Przeważnie są to tacy sami faceci, ci z dawnych lat i dzisiejsi." "Kołtun to nadal miara wartości dla wielu zachowań ludzkich. Dziś zmieniają się znaki wartości, ale hałastra ma się dobrze." Wreszcie sam autor, fizycznie, wylądował w Łodzi, gdzie w 1996 roku rozpoczął największą przygodę swego życia: "Eden". Filmografia : "Gody" 1976, prod. Studio Filmów Animowanych w Bielsku-Białej; "Kierdel" 1976, prod. SFA; "Makatki" 1979 - seria 24 dwuminutówek, nagrodzona na FFK w Krakowie; "Przychodzi baba do doktora" 1991-1993 - seria 24 trzyminutówek, TVP Łódź; "Bajki dla dorosłych" 1996 - seria 9 pięciominutówek, TVP Łódź; "Eden" 2002, Studio Europa.
O kompozytorze muzyki
Michał Urbaniak, skrzypek i sakosofonista, zalicza się do światowej czołówki jazzowych instrumentalistów, kompozytorów i aranżerów instrumentalistów. Był jednym z głównych twórców muzyki fusion lat 70-ych i acid jazzu lat 90-ych. Ten kosmopolita i obywatel świata urodził się w Warszawie, ale bardziej przywiązany jest do Łodzi, gdzie wychowywał się, dorastał i stawiał pierwsze kroki na scenie muzycznej. Okazał się "cudownym dzieckiem" i jako mały chłopak koncertował na skrzypcach z orkiestrą symfoniczną. Kiedy, jako 14-latek, usłyszał w radiu Loiusa Armstronga, natychmiast zakochał się w jazzie i pojął, że jest do niego stworzony. Ubłagał matkę, żeby kupiła mu sakosofon, wcale jednak nie planował porzucenia skrzypiec. Przez jakiś czas żył więc jak Dr. Jeckyll i Mr.Hyde - w dzień był skrzypkiem, a po nocach grywał w knajpach i piwnicach na saksofonie. W końcu całkiem zdradził skrzypce. Wrócił do nich dopiero wiele lat później. Na początku lat 60-ych porzucił Łódź i przeniósł się do Warszawy. Grał ze Zbigniewem Namysłowskiem, potem także w Kwintecie Krzysztofa Komedy oraz z zespołem Andrzeja Trzaskowskiego, z którym ruszył na podbój Ameryki i błyskawicznie zrozumiał, że właśnie tam jest jego miejsce - w kolebce prawdziwego "czarnego" jazzu. W 1965 wraz ze swoim zespołem gra z powodzeniem w calej Europie, przede wszystkim w Skandynawii. Tak uformowała się Grupa Michała Urbaniaka, do której m.in. należała Urszula Dudziak, jego przyszła żona i matka jego dwóch córek - Kasi i Miki. W 1971 dostaje stypendium na Berkeley College of Music w Bostonie, a w 1973 przenosi się na stałe do Nowego Jorku. Tam współpracuje z wytwórnią Columbia, potem również z innymi. Jego kariera toczy się błyskawicznie. Z czasem staje się jednym z najsławniejszych i najwybitniejszych w swojej branży. Gra i nagrywa z najlepszymi i najwybitniejszymi. Byli wśród nich Miles Davis (płyta "Tutu"), Quincy Jones ("The Wiz"), George Benson, Toots Thielemans, Billy Cobham, Herbie Hancock, Roy Haynes, John Abercrombie, Larry Coryell, Kenny Garret, Kenny Barron, Eumir Deodato, Stephane Grappelli, Oliver Nelson, Lenny White i wielu innych. Wielkokrotnie nagradzano go na festiwalach międzynarodowych. Zdobył m.in. Grand Prix dla najlepszego solisty na Festiwalu w Montreaux. W plebiscycie magazynu muzycznego "Down Beat" w rankingu najwybitniejszych muzyków jazzowych, jego nazwisko pojawiło się w pięciu kategoriach. Wielkrotnie uznawany za muzyka roku, jeszcze częściej za najwybitniejszego skrzypka jazzowego i solistę. Jego "Take Good Care of My Heart" nominowano do tytułu płyty roku 1985. Aż trzykrotnie był gościem słynnego "Tonight Show", prowadzonego przez Johny Carsona w NBC TV. Ma na swoim koncie ponad 50 autorskich albumów płytowych. Skomponował muzykę do 18 filmów, w tym do "Długu" Krzysztofa Krauzego, za co przyznano mu nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni. Prowadzi także własną wytwórnię płytową UBX Records. Uznawany jest za jednego z prekursorów stosowania w jazzie zaawansowanych systemów elektronicznych: sekwenserów, maszyn rytmicznych, samplerów, komputerów wyposażonych w wyrafinowane oprogramowanie, systemów MIDI, a także liryconu, czyli syntezatora pobudzanego - podobnie jak saksofon - wdmuchiwanym weń powietrzem, oraz tzw. "mówiących skrzypiec". Jest również jednym z pierwszych, którzy zasymilowali rap i hip-hop z jazzem. Zawsze otwarty na wszelkie nowatorskie połączenia jazzu i trip-hopu, acid jazzu, funku i elementów muzyki ludowej. Jest niespokojnym duchem ale także niepoprawnym optymistą. Czasem apodyktyczny i kapryśny, ale równocześnie "dusza-człowiek" i "przyjaciel całego świata". Odpoczywa komponując. Jest niezmordowany, a jego pasja niewyczerpana. Aktualnie pracuje nad przedsięwzieciem, które sam nazywa "projektem swego życia". Będzie to płyta dedykowana Polsce i rodzinnej Łodzi, inspirowana polską muzyką ludową, naszpikowana elementami całej jego dotychczasowej twórczości z supernowoczesnymi, futurystycznymi aranżacjami oraz najlepszymi elementami muzyki world, r&b, hip-hop, trip-hop, acid jazz, funk, drum&bass, electro. W nagraniach wezmą udział oryginalni artyści ludowi, orkiestra symfoniczna Sinfonia Varsovia oraz ścisła czołówka amerykańskich instrumenatlistów funkowych, hip-hopowych i jazzowych. Muzyka filmowa: "Tak, tak" reż. Jacek Gąsiorowski, prod. polsko-francuska "Steam Boat" reż. M. Mann - Film Studio Productions- Poland/Germany "Inactin", prod. Channel Plus (Francja) "Pożegnanie jesieni" reż. Mariusz Treliński - prod. polska (Festiwal Filmowy w Wenecji 92) "Paris Groove" reż. Zbigniew Rybczyński, prod. PBS (USA) i NHK (Japonia), Channel Plus (Francja), RAI (Włochy) "Steps" reż. Zbigniew Rybczyński. prod. PBS (USA), NHK (Japonia), Channel Plus (Francja), RAI (Włochy) "Fourth Dimension" reż. Zbigniew Rybczyński, prod. PBS (USA), NHK (Japonia), Channel Plus (Francja), RAI (Włochy) "Manhattan" reż Zbigniew Rybczyński, prod. PBS (USA), NHK (Japonia), Channel Plus (Francja), RAI (Włochy) "Washington DC" reż. Zbigniew Rybczyński, prod. PBS (USA), NHK (Japonia), Channel Plus (Francja), RAI (Włochy) "Call Me" reż. Sollice Mitchell, prod. Vestron Films (USA) "Abfahrt" reż. Magdalena i Piotr Łazarkiewiczowie, prod. polsko-niemiecka "Duel" reż. Zbigniew Rybczyński, prod. PBS (USA), NHK (Japonia), Channel Plus (Francja), RAI (Włochy) "Oszust" reż. Adek Drabiński, prod. polsko-amerykańska "Astonished" reż. Travis Preston & Jeff Kahn-Dream, prod. Bird Productions (USA) "Misplaced" reż. Louis Jansen, prod. Subway Films (USA) "And the Band played on" reż. Roger Spottiswood, prod. HBO (USA) "Dług" reż Krzysztof Krauze, prod. polska Wybrana dyskografia: "Michał Urbaniak Orchestra" 1968 "Paratyphus B" - Intercord 1970 "Inactin" - Intercord 1971 "Michał Urbaniak Constellation - Live at The Philharmonic Hall" - Muza Records 1972 "Michal Urbaniak Constellation" - CBS Records 1973 "Fusion" - CBS Records 1974 "Atma" - CBS Records 1974 "Fusion III" - CBS Records 1975 "Michal Urbaniak & Funk Factory" - Atlantic Records 1975 "Michal Urbaniak with Arif Mardin" - Atlantic Records 1975 "Body English" - Arista Records 1976 "Smiles Ahead" - MPS/Pausa Records 1976 "Urbaniak" - Inner City Records 1977 "Michal Urbaniak New York Five At The Village Vanguard" - Jam Records 1977 "Midnight Rain" - Arista Records 1977 "Michal Urbaniak Heritage" - MPS/Pausa Records 1977 "My One And Only Love" - Steeplechase Records 1978 "Ecstasy" - Marlin/TK Records 1978 "Future Talk" -Inner City Records 1979 "Space Lady" - Kaytone Records 1980 "Daybreak" - UBX/Pausa Records 1980 "Serenade For The City" - Motown Records 1980 "Bolero" 1982 "Live In London" - In Acustic Records 1983 "Facts Of Life" - UBX/SWS Records 1983 "Urbaniax" - UBX/Sonet Records 1985 "A Quiet Day In Spring" - Steeplechase Records 1985 "Cinemode" - Ryco Disc 1985 "Michal Urbaniak Friday Night at the Village" -Vanguard/Sonet Records 1986 "Take Good Care Of My Heart" - Steeplechase Records 1986 "Michal Urbaniak Live In New York" - L&B - Bellaphon Records 1986-7 "Tutu" (z Milesem Daviesem) - Warner Bros. 1987 "The Camera Never Lies" - Warner Bros. 1987 "Michal Urbaniak Folk Songs" - Island Records 1987 "Urban Express" - East-West/Atlantic, Records 1987 "Songs For Poland" - UBX/Sonet Records 1987 "Milky Way" - Optimism/L&R / Bellaphon Records 1990 "Songbird" - Steeplechase Records 1990 "Manhattan Man" - UBX/Milan/BMG Records,1992 "Some Other Blues" - 1993 "Urbanator" - 1994
O produkcji
Mówi Tomasz Filipczak, producent filmu, właściciel łódzkiej firmy "Europa": "Całe to przedsięwzięcie można uznać za bezprecedensowe w polskiej kinematografii, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę metraż, całkowity brak dialogów, to że nie jest skierowany do widowni dziecięcej, oraz fakt, że obraz powstał na taśmie celuloidowej, z zastosowaniem szlachetnych technik, dziś często uważanych - jakże niesłusznie - za archaiczne. Zbyszek Rybczyński, który był naszym konsultantem, powiedział jasno: 'Za pomocą komputera nie macie szans konkurować z Krzemową Doliną, Lukacsem, ani Japończykami. Jak chcecie zrobić produkt, który będzie mógł wejść na międzynarodowy rynek, to jedyną szansą jest manufaktura, ręka.' A to znaczy że trzeba wyrysować 500 000 rysunków ręcznie. To niby jest proste. Ale to trzeba zrobić takim samym pędzlem, tą samą farbą i tą samą ręką, która ma ten sam 'fałsz', takie same charakterystyczne niedokładności. I zatrudniona do tego dziewczyna siedzi nad jednym ujęciem 3-4 miesiące. A to trwa na ekranie 30-40 sekund. Prace, rozpoczęte w 1996 r. trwały sześć lat i obfitowały w mnóstwo mniej lub bardziej przewidywalnych przygód i problemów. Na przykład: aby osiągnąć głębię optyczną, musieliśmy operować kilkunastoma warstwami obrazu. Wiadomo więc było, że potrzebny nam specjalny stół do animacji. Okazało się, że jest taki stół, w łódzkiej wytwórni "Semafor", zbudowany przez amatorów 30 lat temu. Był to może nawet największy tego typu stół na świecie, ale od 20 lat służył wyłącznie za bibliotekę, na szklanych panelach poukładano książki, wszystko było porysowane, do kitu. Trzeba wiec było robić od nowa - założyć nowe łożyska, kupić nowe szyby. Najpierw próbowalismy polskich szyb - one niby wszystkie były przezroczyste, ale jak się złożyło trzy razem, to przez obiektyw widać było jedną wielką zieleń. W związku z tym szyby musieliśmy specjalnie zamówić w Niemczech. Odpowiedniego oświetlenia brak, trzeba je kupić - 30-40 tysięcy złotych. A jak podłączyliśmy to oświetlenie, od spodu, to się okazało, że szyby nie wytrzymują temperatury i pękają. Czyli trzeba zamawiać kolejne szyby, znowu z Niemiec. Kamera wisi nad stołem na pionowej szynie, ale ta szyna okazuje się zrobiona z miękkiego metalu i jak dzień, dwa, powisi, to nabiera milimetr, dwa milimetry przechyłu. Musieliśmy też wymalować całe pomieszczenie, zabezpieczyć przed kurzem. Jestem przekonany, że warto było podjąć ten wysiłek. Przetrwaliśmy jednak wszystkie trudności i dzięki temu kolosowi mamy głębię przy krajobrazach lepszą niż komputerowa u Disney'a. Cieszę się i jestem dumny, że cały projekt tu, w tym kraju wymyślono i do końca zrealizowano. I że właśnie tu, nad Wisłą, znalazły się na to pieniądze, bo kilku facetów się uparło."
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.